Matematyka jest tamowaniem nieskończoności i sytuowaniem się na jej drodze.
Jest niewyczerpanym źródłem natchnień.
lukisek to taki mały lisek, co siusia pod cyprysek, co zimą w wielkim strachu
pokona zasp nawisek
Negatyw
Suka w czerni
I ja
Nędzny sobowtór mistrza
Ikarem przez piekło
z jasnego nieba
Siedzimy z szefem i Kubą w barze Docent, czekamy na zamówienie. Tłok, środek dnia. Wkrótce z czeluści kuchennych występuje potężnie zbudowana kobieta, stawia przed szefem talerz, pali spojrzeniem, a nie odwraca wzroku, i mówi dobitnie: f l a k i.
- Wielka to dla mnie chwila, chłopcy - śmieje się szef. - Ta pani nigdy nie anonsuje zamówienia. I my żartujemy, że gdyby nie był niedawno został profesorem zwyczajnym, nie usłużono by mu tak indywidualnie. Szef nie peszy się ani odrobinę, w końcu to i szef, i profesor.
* * *
Maria nie cierpi takich, jak tamte. Zmarnowali jej dziecko. Tyle lat chuchała, pieściła i sprawiała chłopaka. A on poszedł w uniwersytety, w oksfordy, a o starej matce zapomniał całkiem. Tyla tę jedynuchną kartkę w Narodzenie Pańskie przesyła. Przez pierwsze lata rozłąki żyła jak w gorączce, aż i jej się raz w pracy wyrwało: kotlet, ścierwa. Żeberka, ścierwa. Zupa.
Starszy kucharz, cham okropny, zaciągnął ją wtedy do kantorka z winem, gdzie pachniało octem i wanilią; zaraz też kazał się zamknąć i sklął strasznie, aż jej coś w duszy stężało. Więc odeszła, dumna, nie oglądając się za siebie.
* * *
Szła od baru do baru, a dyć i w końcu żal, co ją latami rozpalał, przygasł nieco, dni nadeszły cichsze, a i obłoki nad głową te same, te same.
* * *
Więc podejdzie teraz do tamtych mądrali, spojrzy w oczy i powie dobitnie: f l a k i. Resztę zachowa dla siebie.
Strona 1 z 2